Z pobliskiego obozowiska wyłaniali się coraz liczniejsi żołnierze. Z początku byli to inżynierowie obsługujący rozstawione w poprzednich dniach potężne machiny. Za nimi pojawiły się większe grupy wojowników, aż w końcu całe przedpole wypełnił niezliczony tłum zbrojnych. Między zwartymi szeregami raz za razem połyskiwały wysokie hełmy dowódców i łopotały sztandary. Jednak nie ten widok budził największy niepokój wśród obrońców, obserwujących wszystko z wysokości kamiennych blanków. W końcu nie byli pierwszymi lepszymi rekrutami oderwanymi od pługa. Dobrze przygotowali się do dzisiejszego szturmu: stosy kamieni i kotły z wrzątkiem stały rozstawione równo pomiędzy basztami. Snajperzy czaili się w ciszy w najwyższych oknach wież. Weterani stali na najbardziej zagrożonych fragmentach fortyfikacji.
Wzrok obrońców nie skupiał się ani na morderczych machinach, ani na setkach ostrzy wyciągniętych w stronę nieba. Nie przerażał ich nawet taran, zakończony wyszczerzonym w okrutnym grymasie żelaznym wilczym łbem. Patrzyli w stronę dusznych oparów, wyłaniających się powoli z głębokiej rozpadliny na zachodzie. Dochodziły z niej dziwne odgłosy, dudnienie i wycie. Czyżby komendant się nie mylił? Czy możliwe, że wrogom udało się wyhodować coś tak przerażającego? Potwory, których samo istnienie urągało prawom natury. Bestie, dla których nie powinno być miejsca na świecie zamieszkiwanym przez istoty ludzkie.
Opary, zamiast znikać w promieniach porannego słońca leniwie sunęły w stronę twierdzy. Wśród nich czaiła się śmierć.
Czytaj dalej